8 dni w górach – Wędrówka, która nie ma kresu
3 sierpnia minęło 6 lat od ludobójstwa dokonanego przez ISIS na Jezydach w Sindżarze.
Ten dzień już na stałe zapisze się, jako czarna karta całej jezydzkiej społeczności. Społeczności liczącej raptem kilkaset tysięcy osób. Mniejszości, o którą nikt nie walczy. Nie było z tego powodu protestów ani marszu pamięci. W internecie znalazłem dwie wzmianki na ten temat.
Poniższy tekst wysłał mi młody mężczyzna, który 3 sierpnia, uciekał wraz z rodziną przed żądnymi krwi bandytami. Prosił o niepublikowanie swojego wizerunku oraz imienia. Chciał jednak, aby przekazać dalej historię, która na zawsze pozostanie w jego pamięci.
Niedziela 7:30
Kiedy ISIS zaatakowało, musieliśmy opuścić nasz dom. Szliśmy pieszo w stronę Góry Sindżar. Moja 94-letnia babcia miała złamaną nogę. Nieśliśmy ją na zmianę aż do podnóża góry. Dalej było stromo, więc musieliśmy się zatrzymać. Reszta rodziny rozpoczęła wspinaczkę. Ja z moim kuzynem zostaliśmy z babcią na dole. Nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele wody, a temperatura sięgała 50 stopni Celsjusza.
Wkrótce przybyło ISIS. Kuzyn i ja schowaliśmy się za kamieniem. Widzieliśmy, jak terroryści mordują naszą babcię. Z trudem powstrzymaliśmy się od krzyku. Gdy odeszli, ze łzami w oczach ruszyliśmy w stronę pozostałych.
Drugi dzień w Górach
Byliśmy drodze na szczyt. Każdy był już zmęczony. Dzieci płakały z głodu i pragnienia. Było nas 23 osoby. Oprócz mojej rodziny, była też rodzina mojego kuzyna oraz wujka. Wujek był wiekowy i schorowany. Ja i mój kuzyn byliśmy jedynymi osobami, które mogły pójść po jedzenie i wodę. Miałem wtedy 22 lata, kuzyn 5 lat mniej, reszta była poniżej 15 roku życia. Zejście z gór było bardzo niebezpieczne, ale nie mieliśmy wyjścia.
Trzeci dzień w górach
Szykowaliśmy się, aby zejść na drugą stronę góry w poszukiwaniu wody i czegoś do jedzenia. ISIS zaczęło ostrzeliwać nas z moździerzy. Mój młodszy brat oraz wujek zostali ranni. Mocno krwawili. Musieliśmy kontynuować wspinaczkę. Nie mieliśmy jak opatrzyć rannych. Kobiety i dzieci płakały z przerażenia.
Czwarty dzień w górach
Minęła nas grupka uciekinierów. Podzielili się z nami tym, co mieli – chlebem i wodą. Pomogli też opatrzyć rannych. Do zatamowania krwawienia użyli własnych ubrań. My zdążyliśmy zabrać jedynie to, co mieliśmy na sobie.
Piąty dzień w górach
Powoli szliśmy dalej. W pewnym momencie wujek upadł na ziemię. Nie miał już siły iść. Ja i mój kuzyn postanowiliśmy wziąć go na ręce i zanieść na szczyt góry. Zostawiliśmy resztę grupy za plecami. Kazaliśmy im czekać na nasz powrót. Wspinaliśmy się ponad 3 godziny, niosąc wujka na zmianę na plecach. W końcu udało nam się znaleźć wodę. Powiedziałem kuzynowi, aby został z wujkiem, a ja wróciłem po resztę. Gdy dotarłem do miejsca, w którym ich zostawiliśmy, nikogo tam nie było.
Szósty i siódmy dzień w górach
Kolejne dwa dni i dwie noce wypatrywaliśmy naszych bliskich. Pragnienie i głód były nie do zniesienia. Byliśmy całkowicie wyczerpani. Chcieliśmy płakać, ale nie mieliśmy sił.
Ósmy dzień w górach
Ostatkiem sił dotarliśmy do Sharfadin, świętego miejsca Jezydów. Byliśmy przekonani, że nasi bliscy nie żyją. Słońce świeciło wysoko na niebie. W oddali dostrzegłem znajome sylwetki. Nie mogłem uwierzyć, że to moja rodzina. Wydawało się to tylko mirażem. Łzy napłynęły mi do oczu. Pobiegłem, aby ich uściskać. Byli tam też i inni. Całą grupą ruszyliśmy w stronę Syrii, gdzie czekał na nas transport, którym pojechaliśmy do Kurdystanu.
Obóz
Od 6 lat mieszkamy w obozie dla przesiedleńców. Nasz dramat jeszcze się nie skończył. Dzieci umierają z niedożywienia. Warunki sanitarne są w fatalnym stanie. Prąd jest tylko przez kilka godzin dziennie. Namioty, w których mieszkamy zimą zalewa woda, jesienią tańczą na wietrze. Myjemy się, gotujemy i jemy w jednym namiocie. Choć mówię dobrze po angielsku i skończyłem studia, nie mogę znaleźć pracy.
Nie ma w nas już nadziei.
Nie wierzymy już w nic.