Gdy stworzymy ludziom możliwości, resztę zrobią sami
W lipcu odwiedziliśmy miejscowość Karakusz, spotykając się z jego mieszkańcami i rozmawiając na temat ich potrzeb.
Przed wojną było to największe chrześcijańskie miasto w Iraku liczące 55 tys. mieszkańców. Dziś wróciło pierwsze 200 rodzin. Po trzech latach wygnania znów mogli zasiedlić ojczyste ziemie, które zmuszeni byli opuścić. Po powrocie zastali zgliszcza, zniszczone i spalone domy oraz rozkradziony dobytek. Nie poddali się jednak i natychmiast wzięli się za odbudowę. Część rzeczy już udało im się dokonać własnymi rękoma, jednak w niektórych przedsięwzięciach potrzebują pomocy.
Postanowiliśmy choć w niewielkim stopniu przyłączyć się do przywrócenia normalnego funkcjonowania tej społeczności.
Współpracująca z nami fundacja chrześcijańska już wcześniej przygotowała ankietę dla rodzin chcących powrócić do miasta. Zapytano kim byli przed wojną i jakiego wsparcia potrzebują by wrócić do swojej działalności. Jak wytłumaczył nam chrześcijański komendant miasta, priorytetem był ślusarz. Przejrzeliśmy setkę wypełnionych wniosków. Jednym z projektów był warsztat ślusarski. Szczególnie w obecnej sytuacji, gdzie tak wiele trzeba zbudować od podstaw lub naprawić miał się on stać jednym z kluczowych punktów na mapie Karakusz. Historia przedstawiona poniżej dowodzi jak bardzo życie kołem się toczy i po nawet największej tragedii można się podnieść.
Adnan Tawfeeq Sheto – ślusarz z Karakusz
Ośmioosobowa rodzina ślusarza od pokoleń związana jest z Karakusz. W 1982 roku założył on swój warsztat zaczynając od zera i rozwijając go krok po kroku. Jego trzech synów dorastało pomagając ojcu i ucząc się rzemiosła. Kiedy daesh zaatakowali ich rodzinną miejscowość zmuszeni byli uciekać pozostawiając dobrze prosperujący i wyposażony zakład. Z dnia na dzień stali się uchodźcami zmuszonymi do podejmowania się dorywczych prac aby z dala od domu związać koniec z końcem. Kiedy barbarzyński najeźdźca został pokonany rodzina powróciła w swoje macierzyste rejony zastając splądrowany zakład. Adnan wraz z synami zakasali rękawy, pożyczyli pieniądze i zakupili generator, trochę narzędzi, a potem wzięli się do pracy. Zaczęli od mobilnego warsztatu by po czterech miesiącach otworzyć na nowo swój zakład. Wielokrotnie nie pobierali zapłaty za usługi od najbiedniejszych mieszkańców Karakusz, a sam Adnan podkreślał, że „musimy pomagać sobie nawzajem, ponieważ wszyscy jesteśmy braćmi”. Po naszej ostatniej wizycie w Karakusz i wysłuchaniu jego historii zebraliśmy fundusze i przekazaliśmy je na zakup narzędzi i wyposażenia aby całe miasteczko miało dostęp do tak potrzebnego im teraz specjalisty.
Koszt całego projektu wyniósł 1218 dolarów czyli 4,5 tys. złotych! Tylko tyle było potrzebne by ludzie wrócili do domu i rozpoczęli pracę zamiast emigrować.
Zakupiono następujące narzędzia:
- wiertarka
- młot udarowy
- szlifierka kątowa
- profesjonalna szlifierka kątowa
- spawarka
- stojak do wiertarki
- dmuchawa
- wiertła, tarcze, elektrody i młotek
W kolejce czekają kolejne rodziny liczące na wsparcie w uruchomieniu choćby niewielkiej działalności, która pozwoliłaby im się utrzymać.
Jest to o tyle ważne, że jednocześnie może stanowić wartościowy element całego społeczeństwa. To bardzo istotne dla rozwoju ludzi, którym przyszło zaczynać od zera. Są w pełni zdeterminowani, pragną być samowystarczalni, ale w tym najtrudniejszym, początkowym etapie musimy im pomóc.