Jak powstają obozy dla uchodźców i przesiedleńców?
Uchodźcy, przesiedleńcy, osoby wewnętrznie przesiedlone. Jakie są definicje tych pojęć? Jak powstają obozy dla uchodźców lub wewnętrznych przesiedleńców i czy osoby, które do nich trafiają, mają w ogóle jakąś szansę na powrót do normalnego życia?
Od razu na wstępie zaznaczę, że w tym artykule skupię się na uchodźcach i przesiedleńcach, którzy trafili do obozów w związku z toczącymi się w ich krajach, lub krajach sąsiadujących, konfliktami zbrojnymi lub innymi kryzysami humanitarnymi. Pominę przy tym kwestie imigracji i obozów dla imigrantów czy uchodźców politycznych.
Zacznę od definicji, bo często spotykam się z niewłaściwą interpretacją omawianych terminów. Pojęcia: uchodźca oraz przesiedleniec, ale też migracja i imigrant, mieszają się w przestrzeni publicznej i nieraz błędnie stosowane są, jako synonimy. Chyba każdy z nas przynajmniej raz usłyszał te określenia, ale jakie jest ich właściwe znaczenie? Warto je wszystkie omówić, ponieważ pojawiają się już nie tylko w opracowaniach dotyczących pomocy humanitarnej, ale też coraz częściej w środkach masowego przekazu.
Migracja jest to termin bardzo ogólny, odnoszący się do przemieszczania się ludzi (ale też zwierząt) z jednego miejsca do innego. Jest to zjawisko całkowicie naturalne i występujące praktycznie od początku ludzkości. W samym słowie nie ma jasno zdefiniowanego celu ani przyczyny takiego ruchu. Dopiero forma migracji i jej powód definiują, z jakim konkretnie zjawiskiem mamy do czynienia (np. emigracja to opuszczenie kraju, reemigracja oznacza powrót do ojczyzny, a repatriacja jest powrotem do kraju osób zmuszonych wcześniej do jego opuszczenia). Imigracja zaś dotyczy tylko ludzi i oznacza przybycie do jakiegoś kraju z zamiarem stałego lub czasowego osiedlenia się w nim. Przyczyn imigracji może być wiele, począwszy od powodów religijnych, przez polityczne, ekonomiczne, ale też osobiste.
Uchodźca i przesiedleniec lub osoba wewnętrznie przesiedlona to całkowicie inne pojęcia, bo wiążą się z sytuacją niezależną, dziejącą się zazwyczaj wbrew woli konkretnej osoby. O uchodźcach mówimy wtedy, gdy osoba bądź osoby w jakiś sposób zmuszone są do upuszczenia własnego kraju, czy to z powodu wojny, sytuacji politycznej, czy prześladowań, przez które zagrożone jest ich bezpieczeństwo. Uchodźcy podlegają ochronie międzynarodowej m.in. w ramach tzw. Konwencji Genewskich. Dodam tutaj jedną małą uwagę. Otóż istnieje przekonanie, że uchodźcą może być tylko osoba, która znalazła bezpieczne schronienie w sąsiednim kraju. W praktyce uchodźca nadal pozostaje uchodźcą, mimo iż np. udał się do kolejnego państwa, które postanowiło go przyjąć. Warunkiem koniecznym jest jednak spełnienie kryteriów, aby dana osoba mogła zostać uznana za uchodźcę. Podstawą jest tutaj choćby brak możliwości powrotu do swojej ojczyzny, ponieważ groziłoby to utratą zdrowia lub życia, bądź represją ze strony władz. To jednak jest często trudne do jednoznacznego określenia, szczególnie obecnie, kiedy wiele konfliktów zbrojnych ma charakter regionalny, a zagrożenie występuje na jakimś ograniczonym terytorialnie obszarze. Ostatnia definicja dotyczy przesiedleńców, których określa się też, jako osoby wewnętrznie przesiedlone (od angielskiego IDP, czyli internally displaced person). Najprościej mówiąc, są to osoby, które musiały opuścić swoje miejsce zamieszkania z powodu konfliktu zbrojnego, klęski żywiołowej lub innego kryzysu humanitarnego, ale nie przekroczyły granicy swojego kraju. Różnica między uchodźcami a przesiedleńcami jest też taka, że przesiedleńcy pozostają prawnie pod ochroną państwa, z którego pochodzą. Szczególnie skomplikowana sytuacja następuje wtedy, kiedy powodem braku bezpieczeństwa tych osób jest działanie władz ich własnego kraju.
Jak powstają obozy dla uchodźców i przesiedleńców?
W sytuacjach nagłych i trudnych do przewidzenia, a do takich należą m.in. konflikty zbrojne czy rewolty ugrupowań terrorystycznych, dochodzi do masowej ucieczki dziesiątek, a nie raz i setek tysięcy osób. Masa ludzi przemieszcza się w niekontrolowany sposób, szukając schronienia, byle dalej od miejsca zagrożenia. Część trafia do dużych miast, inni zmierzają ku granicy państwowej. Wszystko odbywa się w sposób niezwykle chaotyczny. Sami byliśmy świadkami takich zdarzeń 3 lata temu, kiedy miliony uciekinierów z Ukrainy przekroczyło naszą granicę. Fakt, że nie powstały w naszym kraju miasteczka namiotowe pełne stłoczonych ludzi, niewiedzących, co dalej robić, jest ewenementem na skalę światową. W dziesiątkach innych przypadków pierwszym pomysłem jest skierowanie ludzi w jedno miejsce (lub kilka w zależności od skali), aby tam stworzyć naprędce obóz i ulokować w nim ludzi. Najczęściej UNHCR, czyli Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców, będący urzędem działającym z ramienia ONZ, zajmuje się jego budową oraz funkcjonowaniem w pierwszych dniach, miesiącach lub latach. Dotyczy to szczególnie krajów, które same nie są w stanie poradzić sobie z takim wyzwaniem. UNHCR ma środki finansowe, magazyny w wielu regionach świata i gotowe rozwiązanie, dlatego często jest jedyną instytucją, zdolną do szybkiego postawienia obozu dla dziesiątek tysięcy ludzi.
Zazwyczaj takie obozy powstają według jednego schematu. Ciasno ułożone jeden obok drugiego namioty, uszeregowane wzdłuż alejek, tworzących siatkę przecinającą się prostopadle do siebie. Wszystko otoczone płotem (nie wiedzieć czemu nierzadko zwieńczony jest on drutem kolczastym) z jedną lub dwiema bramami wjazdowymi. Całość bardziej przypomina koszary niż miejsce bezpiecznego schronienia rodzin z dziećmi. Po jakimś czasie, gdy w obozie mieszkają już ludzie, a kryzys wstępnie wydaje się być zażegnany, powstają w nim szkoły i przychodnie, choć najczęściej w niewystarczającej liczbie. W obozie w Khanke w Irackim Kurdystanie, gdzie po ludobójstwie dokonanym przez ISIS w 2014 roku trafiło ponad 20 tysięcy Jezydów, wybudowano jedynie 2 małe przychodnie oraz 3 szkoły podstawowe. Oznacza to, że jedna przychodnia zdrowia przypadała na 10 tysięcy osób, a każda szkoła podstawowa musiała przyjąć około tysiąca uczniów. Dla porównania w Polsce na jeden podmiot opieki zdrowotnej przypada około 1500 osób, a średnio do jednej szkoły podstawowej uczęszcza 220 uczniów. Można by rzec, że przecież to warunki szczególne, podyktowane wyjątkową sytuacją. Tyle że we wspomnianym obozie w Khanke w ciągu ponad 10 lat funkcjonowania, nie zmieniło się praktycznie nic. Może tyle, że liczba mieszkańców spadła o 1/3, ale jednocześnie obie przychodnie zostały z czasem zamknięte.
Obóz powstał, ale co dalej?
Wydawałoby się, że rolą dużych organizacji międzynarodowych w tym UNHCR jest samo utworzenie obozu, a za jego dalsze losy powinny być odpowiedzialne władze kraju, w którym powstał. W praktyce jest to jednak tylko mrzonka. Tak się nie dzieje z wielu powodów, z których finansowy jest chyba najczęstszy. Utrzymanie kilkudziesięciu, a czasem kilkuset osób to ogromne koszty. Ludzie, którzy trafili do obozu, stracili zazwyczaj wszystko, co mieli. Ich domy zostały zniszczone, a po miejscu pracy pozostały tylko zgliszcza. Na zdjęciach i reportażach z obozów dla uchodźców widzimy obraz nędzy i rozpaczy, przy czym nie zastanawiamy się, kim przed wojną byli ci ludzie. Nie wiemy, jaki był ich status majątkowy. Oczywiście ci bogatsi do obozów nie trafiają, ale bywają na przykład właściciele małych firm, sklepów czy warsztatów. Są tam kucharze, kierowcy, mechanicy, piekarze czy księgowi. Ludzie z doświadczeniem, umiejętnościami, chętni do pracy. Nie ich winą jest to, w jakiej sytuacji się znaleźli. Zamiast stworzenia im warunków do jak najszybszego powrotu do normalności, usamodzielnienia się i wyrwania z tej sytuacji, uzależnia się ich od zewnętrznej pomocy. To dlatego obozy powstają w pobliżu dużych miast. Tak łatwiej jest dostarczać pomoc humanitarną, w postaci kolejnych worków mąki lub ryżu. Jednocześnie buduje się je na uboczu, bo nagłe osiedlenie tysięcy ludzi na jednym skrawku ziemi nie pozostaje bez wpływu na otoczenie. W kilka obozach, m.in. w Kenii, Bangladeszu czy Tanzanii ludzie zmuszeni byli do wycinania pobliskich drzew, aby mieć czym się ogrzać. Ogromnym problemem jest też to, że po kilku latach spędzonych w takim obozie pojawia się wyuczona bezradność. Na jego terenie przeważnie nie wolno prowadzić działalności gospodarczej, czy hodować zwierząt. Oczywiście w pierwszych kilku latach, bo później obóz zaczyna żyć swoim życiem i przemienia się w małe miasteczko.
Można odnieść wrażenie, że osoby i instytucje sprawujące pieczę nad obozami dla uchodźców i przesiedleńców nie mają planu, jak rozwiązać problem. Zamiast tego zamiata się go pod dywan. Na początku wszystko wygląda dobrze. Pojawiają się zagraniczne fundacje, które przywożą pomoc, są lekarze z różnych stron świata, a wraz z nimi media. Można odnieść wrażenie, że uwaga opinii publicznej jest dostatecznie skupiona, a ludzie żyją nadzieją, że ktoś interesuje się ich losem. Potem niestety następuje twarde zderzenie z rzeczywistością. Programy pomocowe się kończą, gdzieś w innym miejscu globu wybucha kolejna wojna i nagle wszyscy się pakują i jadą ratować świat gdzie indziej. Pozornie nadal szuka się jakiegoś wyjścia, ale najczęściej bezskutecznie. Bo jak można sobie poradzić z niewygodnym faktem wieloletniego istnienia, jakiegoś obozu? Czasami nie wpisuje się go w ogóle do oficjalnego rejestru, jak np. w przypadku obozu w Sardahsty w Iraku. Wtedy można powiedzieć, że nie ma obozu, nie ma o czym mówić. Innym razem, jak w przypadku obozu Mtendeli na terenie Tanzanii, w którym schronienie znaleźli uciekinierzy z Burundi, można to zrobić jeszcze prościej. Wystarczy… użyć zaklęcia relokacji. W obozie w szczytowym momencie około 2017 roku przebywało 50 tysięcy ludzi. Potem ta liczba zmniejszyła się do 23 tysięcy, a obecnie wynosi 0. Wystarczyło mieszkańców obozu Mtendeli przenosić stopniowo do innego obozu. Podobne plany są co do obozów Dadaab i Kakuma w Kenii, w których w sumie przebywa kilkaset tysięcy osób, głównie kobiet i dzieci. W wielu przypadkach zamykane są np. 2-3 mniejsze obozy, a ich mieszkańców przenosi się do jednego większego. Jest to zapętlenie problemu, a nie jego rozwiązanie.
Czy istnieje jakieś idealne wyjście?
Wspomniałem o roli UNHCR jako tego, który ma siły i środki, aby wybudować obóz i dać schronienie ludziom uciekającym np. przed wojną. W późniejszym etapie jego rola ogranicza się przeważnie do koordynowania kolejnych podejmowanych działań z zakresu pomocy humanitarnej. Koszty utrzymania obozu spadają na władze kraju, w którym powstał. Ten, jak wspominałem wcześniej, często nie ma lub nie chce przeznaczać środków finansowych na jego dalsze funkcjonowanie. Nikt nie chce wziąć na siebie ciężaru odpowiedzialności. Samo UNHCR przyznaje, że „uchodźcy mogą spędzić lata, a nawet dekady, mieszkając w obozach, a powszechne jest, że całe pokolenia w nich dorastają” (www.unrefugees.org/refugee-facts/camps). Jednocześnie nie widać zmiany schematu budowy obozów. Brak jest jakiegoś pomysłu, jak doprowadzić do tego, aby tymczasowe obozy były faktycznie tymczasowe. Jeden z największych obozów na świecie Kutupalong w Bangladeszu ma powierzchnię 13 km. kw., przy czym jego populacja wynosi ponad 700 tys. mieszkańców. Gęstość zaludnienia wynosi więc prawie 54 tysiące osób na kilometr kwadratowy. To tak, jakby w Warszawie mieszkało 27 milionów ludzi.
Stłoczenie rodzin na bardzo małej powierzchni, zawsze będzie znacząco ograniczało ich możliwości. Łatwiej w takim miejscu dostarczać pomoc humanitarną, ale pytanie, jak długo ta pomoc ma być realizowana? Obozy powstałą z reguły jako miejsca tymczasowego schronienia, ale w wielu przypadkach, co podkreśla UNHCR, ludzie spędzają tam całe swoje życie. Może więc rozsądniej byłoby planować obóz tak, aby miał on szansę się w jakiś sposób rozwijać? Skoro i tak po latach ludzie zostaną zostawieni samym sobie, a obóz stanie się miasteczkiem. Jeśli ludzie nie będą mogli wrócić do swoich domów, do miejsc, które opuścili, to może trzeba im dać przestrzeń do osiedlenia się w nowym miejscu? Jeśli problem uda się rozwiązać i wrócą do swoich domów, to pozostawianą przestrzeń można zagospodarować. Można połączyć ją z pobliskim miastem albo zasadzić las. To już zależne jest od miejsca i warunków. Trzeba spojrzeć na ludzi, nie jak na statystyki i wykresy, ale z godnością i szacunkiem należnym człowiekowi. Nie wiem, czy to rozwiązanie jest idealne, ale może trzeba spróbować czegoś innego?
Od wielu lat pomagamy ludziom, którzy trafili do obozów dla przesiedleńców w Irackim Kurdystanie i Iraku. Niektórym kupowaliśmy zwierzęta hodowlane, których oficjalnie nie wolno było trzymać w obozie. Nikt jednak nie robił z tego tytułu problemów, bo władze obozu wiedziały, że ludzie i tak zrobią swoje. Otwieraliśmy też niewielkie działalności i sklepiki, bo to również było zabronione, to wzdłuż głównych alei rozciągały się rzędu sklepów spożywczych i zakładów usługowych. Wspieraliśmy też rodziny mieszkające w tzw. dzikich obozowiskach, czyli miejscach, gdzie osiedlili się ludzie, dla których zabrakło miejsca w oficjalnym obozie. Jego struktura różniła się od tego stworzonego przez władze i UNHCR. Pomiędzy budynkami były większe przestrzenie, a wiele osób posiadało kozy, owcy czy kury, a nie raz i niewielki ogródek. Z czasem powstawały tam też murowane budynki. Dziś jest to fragment miasteczka Khanke i trudno określić, gdzie kiedyś były granice tego nieoficjalnego obozowiska.
Jeśli ten wyczerpujący tekst nie był zbyt męczący, to polecam jeszcze przejrzeć badania przeprowadzone przez ARICA, nad którymi pracowało m.in. Centrum Badań Kosmicznych Polskiej Akademii Nauk oraz Uniwersytet Warszawski z naszym bardzo skromnym udziałem: geoplatform-arica.gridw.pl
Autor:Dawid Czyż