Orla Straż w Iraku – sierpień 2019 cz.2
Sierpniowy wyjazd Orlej Straży do Iraku dobiega końca. Był on pierwszym w tym roku, ale na pewno nie ostatnim.
Nasze wyjazdy służą głównie temu, aby poznać problemy osób, którym pomagamy i najbardziej, jak to możliwe zbliżyć się do sytuacji, w jakiej się znaleźli. Nie jeździmy, aby wykonywać fizycznie jakąś pracę (i chwalić się tym w mediach społecznościowych) ani nie nadzorujemy osobiście projektów, które finansujemy*. Robią to ludzie, z którymi współpracujemy, dlatego też spędzamy z nimi czas i obustronnie budujemy zaufanie. Wiele fundacji deleguje swoich pracowników do Iraku, czy innych krajów, w których działają, na długie miesiące. Generuje to ogromne koszty, m.in. zakwaterowania, pobytu, szkoleń oraz ich wynagrodzeń.
My chcemy tego uniknąć, będąc jednocześnie na bieżąco z potrzebami społeczności, które wspieramy. Nie chcę generalizować (bo pewnie nie zawsze tak jest), ale od innych odróżnia nas to, że my tych ludzi po prostu lubimy.
O różnicach i podobieństwach w naszym postrzeganiu pomocy humanitarnej oraz wnioskach po obserwacji pracy innych, jeszcze powiemy. W najbliższym odcinku „Z wody w pach”, który właśnie jest w realizacji, będzie na ten temat kilka słów.
Teraz przejdę do drugiej części raportu wysłanego przez Bartka z Iraku, w którym będzie m.in. o pomocy, jakiej udzieliła Fundacja Pomocy Dzieciom w Żywcu. Przypomnę, że w ekipie Orlej Straży znalazł się założyciel FPD doktor Krzysztof Błecha oraz jego córka Dorota, którzy bardzo aktywnie zaangażowali się podczas tego wyjazdu.
Pomimo sierpniowego słońca każda droga w Iraku ma swój cień. Dotarliśmy do niego w drugiej połowie naszej wyprawy.
Z jednej strony oglądamy nasze udane projekty, które pomogły konkretnym rodzinom, co daje nadzieje. Niestety z drugiej strony rozmawiamy z kobietą, której w obozie zmarło czworo dzieci, a pozostała piątka ma hemofilię. Jedno z nich w ciężkim stanie leży obecnie w szpitalu. Zachód przysyła im drogi refundowany przez rząd iracki czynnik, robiąc świetny biznes. Leki trafiają do ludzi, którzy nawet nie mają lodówki, by móc je przechować. To już nie interesuje nikogo. Karta odbioru leków została przecież podpisana. Kupiliśmy im lodówkę…. Tyle można było zrobić.
Następnie odwiedziliśmy mały, zapomniany przez wszystkich obóz
Czterdzieści cztery rodziny jazydzkie i muzułmańskie, które uciekły przed ludobójstwem, mieszkają tutaj z dala od świata. W chwili obecnej nie ma już żadnej pomocy. Teren, z którego uciekli, nadal jest nierozminowany. Żyją z dorywczej pracy i czasem dostarczanych przez kościół paczek. Najbardziej potrzebują środków czystości, szczególnie dla dzieci. Ruszyliśmy na zakupy i każda z rodzin mieszkających w Zavoita Camp (Bablo Camp) otrzymała naprawdę istotne wsparcie. Sponsorem całego zakupu była nieoceniona Fundacja Pomocy Dzieciom w Żywcu w postaci Krzysztofa i Doroty oraz nadzorującej ich online, w czasie zakupu pani prezes – Renaty.
Przy odjeździe spytaliśmy się, co jest największym problemem.
Okazuje się, że brak podstawowego sprzętu p-poż, gdyż ludzie płoną żywcem w obozach podczas lata. Pieniądze, które zebraliśmy w ostatnim dniu przed wyjazdem, zostawiliśmy na zakup gaśnic, umożliwiających gaszenie namiotów z instalacjami elektrycznymi.
Reasumując, największym pragnieniem ludzi jest mieć pracę, móc zachować higienę i żywcem nie spłonąć.
Jedziemy do kolejnych rodzin z projektów Dobra Praca.
W tej chwili na wsparcie w formie otwarcia miejsca pracy, oczekuje w kolejce kilkadziesiąt rodzin…
Noc przed odlotem do późna rozmawiam z ludźmi z Sindzaru na telekonferencji, gdyż władze Iraku nie wydały nam wizy umożliwiającej odwiedzenie ich, a realizujemy przecież razem projekty.
Pozdrawiam z Iraku.
*Tę kwestię szerzej wyjaśnimy, w którymś z najbliższych odcinków cyklu „Z wody w piach”. Cały czas mamy nadzór nad wykonywanymi pracami, jednak nasza stała obecność nie jest konieczna, gdyż ściśle współpracujemy z ludźmi, których znamy osobiście. Są naszymi przyjaciółmi, śpimy w ich domach, codziennie do siebie dzwonimy i mamy do nich pełne zaufanie.