fbpx

Pomagamy wszędzie tam, gdzie jesteśmy potrzebni

25 czerwca 2021 | Edukacja, Nagłe przypadki

Naszą pomoc realizujemy w bardzo szerokim zakresie. Nie możemy skupiać się wyłącznie na projektach rozwojowych, ponieważ zdarzają się sytuacje nieprzewidywalne, w których potrzebne są nasze działania.

Tak było w przypadku pożaru w obozie Shariya. Na początku czerwca nasi przyjaciele z Iraku zaczęli na Facebooku wrzucać zdjęcia i filmy, na których widać było kłęby dymu, unoszące się nad jednym z obozów dla przesiedleńców. Szybko okazało się, że jest to miejsce, do którego wiele razy przyjeżdżaliśmy. Shariya leży niedaleko Dahuk w północny Iraku. Mieszka tam ponad 15 tysięcy osób. Zdecydowana większość z nich to uciekinierzy z Sindżaru, którzy trafili tu w sierpniu 2014 roku.

W pożarze, który powstał prawdopodobnie na skutek awarii instalacji elektrycznej, spłonęło około 400 namiotów. Ponad 250 rodzin straciło wszystko, pozostając bez dachu nad głową. Wiele osób uległo poparzeniom. Do tej pory, a niedługo miną 3 tygodnie, mieszkają u sąsiadów oraz u swoich rodziny. Władze zapowiedziały wybudowanie im nowych schronień. Tym razem z pustaków. O tym, jednak napiszę więcej w dalszej części tego tekstu.

O pożarze w obozie Shariya oraz naszej pomocy dla pogorzelców opowiadał Bartosz Rutkowski w ostatnim odcinku Z WODY W PIACH (oglądaj).

Pożary namiotów zdarzają się bardzo często

Nie był to pierwszy ani zapewne ostatni pożar w obozie dla przesiedleńców w Iraku. Trzy lata temu, w trakcie jednego z naszych wyjazdów, spłonęły trzy namioty. W jednym z nich spała 17-letnia dziewczyna. Nie udało się jej uratować. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. W marcu, kiedy byłem w Khanke, spłonął murowany dom (niewielka budowla z pustaków) w małym, nieformalnym obozie w Khanke. Tam na szczęście nikt nie ucierpiał, choć rodzina straciła wszystko, co miała. To tylko dwa przykłady, a przecież w ciągu ostatnich lat było ich znacznie więcej.

W Shariyi pożar trwał około 20 minut. Te 400 namiotów spłonęło, więc w tempie, które trudno sobie wyobrazić. Dwadzieścia namiotów na minutę (!). Gdyby to wydarzyło się w nocy, prawdopodobnie byłyby setki ofiar. Znów nasuwa się pytanie, czy tej tragedii można było uniknąć? Zapewne tak. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że obozy dla przesiedleńców w Iraku powstały, jako tymczasowe schronienie. Ludzie mieli wrócić do swoich rodzinnych miejscowości, najszybciej, jak się da. Infrastruktura, jaka była dla nich przygotowana, nie zakładała stałego osadnictwa. Sieć energetyczna nie była przygotowana na tak ogromne obciążenie.

W sierpniu minie 7 lat, odkąd przybyli tutaj ludzie uciekający przed zbrodniami ISIS. Przez cały ten czas rodziny musiały nauczyć się, jakoś sobie radzić. Żyjąc w obozie, starają się tworzyć namiastkę normalności. Musieli, więc zaopatrzyć się w takie sprzęty, jak lodówka, pralka, kuchenka do gotowania, itp. Nie dostają przecież obiadów, nikt nie pierze im ubrań, ani nie daje codziennie żywności. Wszystko muszą kupować sami. Czasem dostają pieniądze od różnych organizacji, czasem trafia się, jakaś zapomoga od rządu. Część osób pracuje dorywczo, aby mieć za co się utrzymać.

Jakie jest rozwiązanie tego problemu?

W obliczu tej tragedii wysłaliśmy 5000 euro (ok. 22 tysiące złotych) na zakup żywności oraz środków czystości rodzinom, które ucierpiały. Były to praktycznie wszystkie środki, jakie mogliśmy przekazać. Jesteśmy bowiem w trakcie otwierania kolejnych 4 miejsc pracy oraz budowy 3 domów. Pomogliśmy też chłopcu, który pilnie potrzebował operacji na serce. Zdajemy sobie sprawę, że to niewiele przy tej skali potrzeb, ale nie mogliśmy zostawić tych ludzi bez jakiejkolwiek pomocy. Inne organizacje, które znamy, lub z którymi współpracowaliśmy, również wsparły poszkodowanych, kupując im m.in. pralki, czy kuchenki.

Tu jednak chciałbym na chwilę wrócić do tematu schronień, które mają otrzymać rodziny, które straciły dach nad głową oraz cały dobytek. Kilka dni temu rozmawiałem z moim przyjacielem z Iraku. Wspominał, że budowa już się rozpoczęła, jednak obydwaj zauważyliśmy w tym pewien nonsens. Zamiast pomóc tym rodzinom powrócić do miejscowości, z których uciekły 7 lat temu, władze zapewniają im schronienie w tym samym obozie. Trudno mi powiedzieć, czy jest to zaplanowane działanie, czy też błąd w założeniu, że ludzie chcą nadal mieszkać w obozie dla przesiedleńców. Z jednej strony ich obecność pomaga w zdobywaniu środków na pomoc humanitarną od dużych, światowych organizacji. Z drugiej, część rodzin nadal boi się wracać do Sindżaru, ponieważ sytuacja polityczna jest tam bardzo skomplikowana. Dość powiedzieć, że region nadal nie jest stabilny i kilka opozycyjnych wobec siebie sił, stara się przejąć nad nim kontrolę. Cierpią na tym ludzie, którzy pragną jedynie normalnego życia i bezpieczeństwa dla swoich dzieci.

Pomoc dla dzieci w Sindżarze

Dobrą wiadomością, o której również wspominał Bartek w ostatnim odcinku Z WODY W PIACH jest uruchomienie zajęć w Centrum Edukacyjnym w Sardashty w Górach Sindżar. Środki na jego budowę pochodzą z wpłat, jakie przekazywaliście za pośrednictwem Fundacji Pomocy Dzieciom w Żywcu w ramach 1% podatku. Są to pieniądze za rozliczenia z lat 2017 – 18 (czyli przekazywane w roku 2018 oraz 2019). Centrum powstawało półtora roku. Przez pandemię i obostrzenia w Iraku musieliśmy dwukrotnie, na okres kilku miesięcy, przerywać pracę nad jego budową. Finalnie udało się go uruchomić w maju tego roku.

Zajęcia odbywają się na razie bardzo spontanicznie. Jest oczywiście plan lekcji, ale dopiero staramy się sprawdzać, które z nich najbardziej przypadną do gustu podopiecznym. Rozpoczęły się m.in. lekcje języka angielskiego, kursy komputerowe dla dorosłych i dla dzieci, oraz zajęcia gimnastyczne i sportowe. W tym miesiącu do Centrum uczęszcza około 80 dzieci i 20 dorosłych. Na pewno chcielibyśmy, aby ta liczba sukcesywnie się powiększała. Na to jednak potrzeba niemałych środków finansowych. Aby zajęcia mogły być kontynuowane, potrzebna jest kwota około 4000 euro, czyli 18 000 złotych. Postaramy się je zdobyć. Z Waszą pomocą na pewno się uda.

PS. Staramy się nie epatować cierpieniem, szczególnie jeśli chodzi o dzieci. W tym artykule, zaraz pod nagłówkiem, użyłem zdjęcia płaczącego chłopczyka, siedzącego na rowerku, który spłonął w pożarze w Shariyi. Nie mogłem znaleźć autora, ale to zdjęcie pojawiło się na Facebooku, zaraz po tragedii. Nie umieściłem go tam, aby wzbudzać litość, ale aby pokazać, że są dobrzy ludzie, którzy przywracają nadzieję, małymi gestami. Doktor Saed z fundacji Springs of Hope, która ma swoją siedzibę w obozie Shariya, już dzień po pożarze przekazał chłopcu, oraz kilku innym dzieciom, nowe rowerki (zdjęcie poniżej).

Autor: Dawid Czyż

Pomóż nam realizować kolejne projekty i wspierać ofiary terroryzmu

Pin It on Pinterest

Udostępnij

Udostępnij

Podziel się tym ze znajomymi!