Wizyta w Teleskuff i niespodziewany powrót do Khanke
Po opuszczeniu Khanke pojechaliśmy do chrześcijańskiej miejscowości Teleskuff, która podczas wojny z ISIS pełniła rolę koszar wojsk kurdyjskiej Peshmergi.
Dopiero na początku ubiegłego roku pierwsze rodziny zaczęły powracać i odbudowywać swoje domy. Moje pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne. Na obrzeżach nadal można dostrzec ostrzelane przez karabiny i moździerze budynki, żywy pomnik toczącego się tu niegdyś konfliktu. Dalej jest jednak zdecydowanie lepiej. Wokół uprzejmi ludzie, którzy kłaniają się i pozdrawiają. Czyste, zadbane ulice i niespotykany nigdzie indziej spokój jest widoczny w całym mieście. Miejscowość z każdej strony otaczają posterunki wojskowe z żołnierzami strzegącymi bezpieczeństwa. Kiedy rok temu, gdy przekraczaliśmy posterunek prowadzący do miasta, zniszczenia były widoczne na każdym kroku. Wtedy do Teleskuff wróciło około dwustu rodzin. Dziś jest ich ponad dziewięćset.
To jedna z niewielu miejscowości, gdzie na prawdę widać różnicę. Choć kilka budynków jest zniszczonych i czeka je rozbiórka, miasto powraca do dawnej świetności. Wewnątrz miasteczka życie toczy się wolnym, wręcz ospałym tempem, głównie ze względu na panującą temperaturę. W tej miejscowości naszym głównym zadaniem było rozeznanie w sytuacji oraz sprawdzenie potrzeb mieszkańców. Kilku rodzinom pomogliśmy tutaj stanąć na nogi, za co lokalni liderzy byli nam bardzo wdzięczni.
Prośby mieszkańców nie są wygórowane. Ich jedyną bolączką jest brak opieki medycznej. Najbliższy szpital jest w Duhok, oddalonym od Teleskuff o ponad godzinę jazdy. Do drugiego, w Mosulu niedawno zamknięto drogę. Nikt nie chciał podać powodu, a ja nie dopytywałem. Niektóre tematy są trudne do zrozumienia dla obcych.
Tragiczny w skutkach pożar
Wieczorem kilkukrotnie zabrzmiał sygnał Messengera. Nasi jezydzcy przyjaciele wysłali nam zdjęcia z tragedii, jaka rozegrała się w obozie dla przesiedleńców w Khanke, który niedawno opuściliśmy. W wyniku awarii instalacji elektrycznej zapalił się jeden z namiotów.
Pożar rozprzestrzenił się tak szybko, że w kilka chwil zaczęły płonąć również sąsiednie. Chwilę później spłynęła jeszcze gorsza wiadomość. W jednym z nich zginęła 17-letnia dziewczyna. Po chwili ciszy zadecydowaliśmy, że rano wracamy do Khanke i zobaczymy, jak możemy pomóc poszkodowanym.
Szybki telefon z prośbą o podwózkę i już przed południem byliśmy w drodze do Khanke. Na miejscu otoczył nas wianuszek ludzi, którzy załamanym spojrzeniem oczekiwali od nas jakiejkolwiek pomocy. Nasz przewodnik i przyjaciel, który z wykształcenia jest inżynierem budownictwa, na moją prośbę wziął kartkę papieru i długopis i oszacował koszt odbudowy spalonych namiotów. Wszystkie pieniądze, jakie mieliśmy przy sobie, oddaliśmy mu, aby jak najszybciej mógł zakupić potrzebne materiały.
Złożyliśmy kondolencje rodzinie zmarłej dziewczyny i ruszyliśmy w dalszą drogę, prosząc o wszelkie informacje na temat postępu w pracach. Zmierzamy do kolejnego miejsca. Wieczorem Messenger znów zaczyna się odzywać. Przyszły zdjęcia z pierwszych prac na miejscu niedawnej tragedii.
Zobacz również:
„Dziękujemy Orlej Straży, dziękujemy Polakom” – raport z wyjazdu do Iraku
Cytowane w temacie tego posta słowa słyszeliśmy wczoraj i dzisiaj dziesiątki razy. Nie po wdzięczność jednak tu przyjechaliśmy. Naszym zadaniem jest dokumentacja wszystkich naszych dotychczasowych działań wspierających ofiary terroryzmu w Iraku.