Z wizytą w Centrum św. Marcina w Fastowie
Starsze małżeństwo, które przez ponad miesiąc ukrywało się w piwnicy. Kobieta, której dom został całkowicie zniszczony. Charyzmatyczny ksiądz oraz zdeterminowani wolontariusze, którzy od miesięcy niosą pomoc humanitarną potrzebującym.
To ludzie, których odwiedziliśmy podczas niedawnego wyjazdu na Ukrainę. Wyjazdu krótkiego, bo zaledwie kilkudniowego, ale bardzo intensywnego i obfitującego w emocje. Nasze wizyty w krajach, w których pomagamy zazwyczaj takie są. Nie jeździmy na wielomiesięczny wolontariat, ani nie tworzymy nigdzie stałych placówek. Kluczowa jest dla nas współpraca z lokalnymi organizacjami, bo nikt inny nie zna tak dobrze miejscowych realiów, jak oni.
To tak słowem przypomnienia o tym, w jaki sposób działamy. Ukraina nie jest wyjątkiem, bo tam od wielu miesięcy współpracujemy z Centrum św. Marcina w Fastowie, które pomaga ludziom w różnych regionach kraju. W tej relacji skupię się całkowicie na aspekcie humanitarnym i ludzkich historiach, bo są one warte pokazania.
Spędzili miesiąc w piwnicy
Nie będę szczegółowo opisywał całej naszej drogi na Ukrainę. Przebiegała ona w miarę sprawnie. Jedyną niedogodnością były dosyć obfite opady śniegu, które rozpoczęły się w momencie, kiedy przekraczaliśmy granicę. Do pierwszego przystanku na nocleg we Lwowie dojechaliśmy późnym wieczorem, a rano odkopaliśmy samochód spod śniegu i ruszyliśmy dalej do Fastowa. Mniej więcej w połowie drogi już dało się normalnie jechać. Ulice były posypane solą, a śnieg odgarnięty. Dlaczego o tym piszę? Bo to dobrze obrazuje, że mimo toczącej się wojny, nie ma chaosu ani paraliżu. Czynne są np. sklepy i stacje benzynowe (w maju ub. roku na stacjach brakowało paliwa, ale obecnie jest już wszystko w porządku). Oczywiście mowa tutaj o tej części Ukrainy od granicy z Polską do Kijowa. Jak jest dalej, tego nie wiem. Przyjdzie pewnie czas, że i tam będziemy pomagać, ale póki co skupiamy się na miejscach, które były pod okupacją, a teraz powoli wraca do nich życie.
Nie jest jednak tak, że nie ma tu już żadnych problemów. Są choćby regularne przerwy w dostawach prądu, bo infrastruktura została poważnie uszkodzona. W wielu miejscach zagrożenie stanowią niewybuchy i miny, szczególnie na polach uprawnych, co jest ogromnym problemem dla mieszkańców wsi. Z pracą też jest krucho, bo wiele zakładów nie funkcjonuje.
W Fastowie spędziliśmy prawie 3 dni. Odwiedziliśmy przedszkole i szkołę prowadzone przez Centrum, a także dwa ośrodki, w których pomoc otrzymują zarówno mieszkańcy okolicznych miejscowości, jak i przesiedleńcy ze wschodniej Ukrainy. Pojechaliśmy też do wiosek, w których we współpracy z Centrum naprawiliśmy uszkodzone dachy.
Pierwszym przystankiem była niewielka wioska Poczepyn. Już na początku inwazji znalazła się ona w rękach Rosjan. Wkraczające wojska najpierw ostrzelały wioskę. Kilka rakiet spadło w pobliżu domu Olgi i Aleksandra. Jedna trafiła w dach i zabiła ich psa. Małżonkowie schronili się w małej piwniczce pod komórką, w której zazwyczaj trzymają ziemniaki. Spędzili w niej ponad miesiąc. Jedli ogórki, pomidory i inne przetwory, które zgromadzili na zimę. Okryli się kocami i całe dnie siedzieli na kilku metrach kwadratowych, czekając na wyzwolenie. Doczekali się go w kwietniu. Wolontariusze Centrum św. Marcina odwiedzili ich już chwilę później. Ocenili szkody i błyskawicznie wyremontowali zniszczony dach.
Pomogliśmy odbudować ponad 100 dachów
Początek naszego wsparcia dla ofiar wojny na Ukrainie przypada właśnie na ten czas. W kwietniu 2022 nawiązaliśmy współpracę z Centrum, które jako jeden z priorytetów, zgłaszanych przez samych mieszkańców, ustaliło naprawę dachów. Ludzie chcieli żyć, jak wcześniej. Jedni chcieli wracać, inni, jak Olga i Aleksander w ogóle nie uciekli. Podobnie, jak kolejna osoba, którą odwiedziliśmy, czyli pani Kasia lub, jak mówili o niej miejscowi, ciocia Kasia.
Kobieta mieszka w wiosce Zagalci (Zahal’tsi) leżącej na zachód od Borodzianki. Jej dom został całkowicie zniszczony, pozostały jedynie fundamenty. Jedna z fundacji wybudowała jej mały modułowy domek. My sfinansowaliśmy przykrycie dachu. To zadziwiające, jak niewielkie potrzeby mają ludzie, którzy przeszli tak wiele. Domek ma może kilkanaście metrów kwadratowych, ale pani Kasia cieszy się, że jest w nim ciepło i może mieszkać w godnych warunkach. Bardzo chwaliła wolontariuszy Centrum św. Marcina, w tym Denysa, który nas oprowadzał, za to, że pojawili się u niej od razu po wyparciu Rosjan z tych terenów i błyskawicznie przystąpili do pracy.
Schemat działania był zresztą podobny w innych miejscach, które odwiedziliśmy. Natychmiast po oczyszczeniu głównych dróg dojazdowych do miejscowości, które były pod okupacją, wolontariusze Centrum ruszyli na rekonesans. Odwiedzali rodziny, które pozostały, albo powróciły do swoich domów. Potem oceniali zniszczenia i we współpracy ze starostami wiosek (odpowiednik naszego sołtysa lub wójta) przystępowali do prac, zaczynając od tych najbardziej potrzebujących. Sam Denys opowiadał nam, że zazwyczaj wyjeżdżał w teren wcześnie rano, a wracał wieczorem. Chciał sprawdzić, jak najwięcej adresów, aby pomoc przebiegała w sprawny i zorganizowany sposób.
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, aby odwiedzić więcej rodzin. Pojechaliśmy jeszcze m.in. do Ludmiły, która jest przedszkolanką. W czasie okupacji przebywała u rodziny pod Żytomierzem. Kiedy tylko pojawiał się taka możliwość, wróciła do swojego domu. Jej również pomogliśmy odbudować dach.
Centrum św. Marcina
Ważnym punktem naszego wyjazdu było przyjrzenie się pracy Centrum św. Marcina w Fastowie, zarządzanego przez dominikanina ojca Miszę. Placówka istnieje już od lat. Wcześniej zajmowała się m.in. opieką nad sierotami oraz organizowaniem kolonii dla dzieci z Donbasu. Kiedy wybuchła wojna, wolontariusze Centrum zaczęli nieść też pomoc humanitarną. Na początku przeprowadzali ewakuację dzieci ze wschodniej Ukrainy, potem dostarczali żywność i środki czystości ludziom z wyzwolonego spod okupacji obwodu kijowskiego, a także naprawiali wspomniane wcześniej domy. Obecnie opiekują się m.in. przesiedleńcami oraz dostarczają pomoc humanitarną do miejscowości na wschodzie, takich jak Bachmut, Charków, Chersoń czy Izium.
Codziennie rano w kawiarence przy Centrum odbywa się odprawa dla wolontariuszy i przydział zadań. Wszyscy są bardzo zdeterminowani oraz oddani swojej pracy. Wśród wolontariuszy Centrum są także Polacy – Marzena i Staszek.
Jedną ze stałych działalności Centrum św. Marcina, która jest kontynuowana mimo wojny, jest prowadzenie szkoły i przedszkola integracyjnego. Dzieci uczą się tam np. języka polskiego, co dla nas było miłym zaskoczeniem. Podobnie jak wysoki poziom organizacji. Każdy ma tu swoją rolę i stara się ją wypełniać najlepiej, jak tylko może. To na pewno duża zasługa ojca Miszy, ale też wszystkich osób zaangażowanych w misję Centrum.
Jakie są potrzeby?
Ludzie, których odwiedziliśmy patrzą w przyszłość z nadzieją, choć da się wyczuć obawę przed nieuchronnie nadciągającą rosyjską ofensywą. Nikt nie wie, jak będą wyglądały kolejne miesiące. Czy wojna znów obejmie cały kraj, jak długo dadzą radę się bronić? Od tego, jak rozwinie się sytuacja będą uzależnione przyszłe działania zarówno Centrum św. Marcina, jak i nasze. Na tę chwilę bardzo potrzebne są pieniądze na zakup żywności oraz środków higienicznych dla mieszkańców wschodniej Ukrainy. Wolontariusze Centrum organizują konwoje do przyfrontowych miejscowości i zawożą tam podstawowe rzeczy takie, jak olej, makaron, kasza, czy konserwy. Potrzebne jest też paliwo, zarówno do generatorów, jak i samochodów dostarczających pomoc.
Na koniec chciałbym zachęcić Was do obejrzenia filmu z naszego wyjazdu oraz wsparcia zbiórki na pomoc ofiarom wojny na Ukrainie.
Autor: Dawid Czyż